piątek, 25 kwietnia 2014

Metamorfoza maszyny do szycia

Odkąd pamiętam stała zawsze u mojej Babci "podpierając" drzwi. Prawie w przejściu, bo innego miejsca na nią nie było, ale Babcia ani myślała się jej pozbywać. To właśnie na tym Łuczniku szyła sukienki dla mojej mamy, kiedy była mała i później - spełniając Jej marzenia o modnych ciuchach kiedy dorastała. To tu z koronki (takiej przypominającej firankę ;-) ) łącząc rząd po rzędzie uszyła sukienkę do I Komunii dla mojej starszej siostry. Potem, skrócona o prawie 10 cm, nad czym bardzo ubolewałam, przyodziała również i moje wtedy wątłe i niskie ciałko w Tym Ważnym Dniu.

Pamiętam, że jako kilkuletnia dziewczynka uwielbiałam bawić się "kiwaczką" u stóp maszyny  ;-) Wyobrażałam sobie, że te same miejsca dotykała moja Mama, kiedy była mała. Chciałam być taka jak Ona...

Potem Babcia pokazała mi jak szyć i przy okazji odwiedzin często coś przeszywałam, skracałam, wymieniałam zamki czy nawet uszyłam kilka rzeczy, w tym sukienkę dla Mamy na moją 18-nastkę ;-)
Mimo że szyje tylko ściegiem prostym, to do dziś robi to tak, jakby "grała muzyka" - leciutko, ale przy tym zwinnie, w określonym rytmie, który nadadzą jej stopy... Zupełnie inaczej niż na elektrycznej, która i tak się zepsuła po upływie gwarancji...

Nie wiem, w którym roku została wyprodukowana (późne lata 50.?), bo nigdzie nie ma daty. Może numer modelu byłby dla znawcy bardziej oczywisty. Babcia odkupiła ją od jakiegoś Pana. Podobno była zaniedbana, ale większych "remontów" (poza regulacją) Babcia nie przeprowadzała.
Miała trafić do znajomej, kiedy Babcia stwierdziła, że już z niej nie będzie korzystać, ale dzięki czujności mojej Mamy i pomocy brata (który dźwigał ją razem ze mną z czwartego piętra) trafiła do mnie (Babcia była przekonana, że jej nie potrzebuję, skoro kiedyś kupiłam elektryczną...).

Najpierw ją pokochałam, ale potem... nabrałam obrzydzenia i myślałam nawet czy się jej nie pozbyć (!), bo niemiłosiernie śmierdziała papierochami, czego nie trawię. Mycie, wietrzenie, szlifowanie i malowanie nic nie dało :-( Chyba nie ma się czemu dziwić - w końcu stała z 50 lat najprawdopodobniej nigdy nie myta i okadzana kilkadziesiąt razy dziennie dymem z papierosów...

Nie podobała mi się też moja metamorfoza tej maszyny. Musiałam nabrać dystansu. Czeka ją jeszcze kilka szlifów, chciałabym poprawić cieniowanie i dodać kilka warstw lakieru. Nie nastąpi to szybko, więc pomyślałam, że może i warto by ją było pokazać?

Po przywiezieniu Łucznika od Babci z wrażenia zapomniałam zrobić jej zdjęcia i niestety nie mogę pokazać jak wyglądał oryginał przez metamorfozą :-(
W Sieci jednak znalazłam taki sam model w identycznym stanie jak moja. Identyczny kolor, warstwa kurzu ;-) i zdarta miejscami okleina.


Zdjęcie pochodzi z serwisu hiper-ogłoszenia:


Moja dodatkowo ma wypaczony blat, ale nie wymieniałam go, bo w tym jej urok. Jedynie zaszpachlowałam ubytki.
Podoba mi się bielone drewno, więc chałupniczo i nieprofesjonalnie (po tym jak nigdzie nie dostałam białej bejcy) pomalowałam maszynę białą farbą akrylową (do tego przeterminowaną) do... grzejników.
Jak szaleć to szaleć ;-) Potem przetarłam jeszcze raz papierem ściernym i polakierowałam lakierem bezbarwnym do mebli dziecięcych (półmat). Sprawdził się świetnie, bo nie śmierdział :-)
Potem przyszła pora na ozdabianie. Nie miałam dużej praktyki w decoupage'u, ale miałam wizję "obklejonej" maszyny, więc po prostu MUSIAŁAM to zrobić ;-)

Poćwiczyłam na tekturowym pudełku (wcześniej próbowałam z serwetkami, a przy okazji pudełka i maszyny debiutowałam z wydrukami), które zaprezentuję w następnym poście.
Miało być jak najtaniej, więc nie inwestowałam w żadne transfery itp. Próbowałam drukować na papierze śniadaniowym, ale to była kompletna klapa, więc wydrukowałam na zwykłej kartce ksero... potem lakierowałam ją lakierem do włosów, żeby tusz się nie rozmazał.
Pewnie czytając to włos się jeży na głowie profesjonalistkom decu, ale... jak szaleć to szaleć ;-)

Zdjęcia nie są idealne, ale lepszych już mieć nie będę niestety (no, chyba że w Nowym Domu :-) Wtedy na pewno pokażę ją w nowej aranżacji, choć małż (celowo nie mąż :P ) się przegaduje ze mną, że... będzie stała w garderobie...). Maszyna stoi w pokoju północnym i trudno o dobre oświetlenie, nawet kiedy Bozia dobrze przyświeci ;-) ).

Wzory łowickie są naklejane z serwetek, duży rysunek maszyny wydrukowałam, wycięłam go i odrysowałam, a następnie wypełniłam ręcznie czarną farbą (pędzelkiem). Igła z nitką z czoła maszyny malowana jest ręcznie beż żadnego szablonu (ot tak, dałam się ponieść ;-) ). Cieniowania blatu są zrobione patyną a "przecierki" na metalowych nóżkach to maźnięcia pędzlem farbą w kolorze miedzi (też przeterminowaną ;-) ale nic się nie stało (była zbyt gęsta, więc rozcieńczyłam ją rozpuszczalnikiem uniwersalnym...).


Wydruki, które nakleiłam na maszynę przypominają mi wycinki z gazet z wykrojami, jakie oglądałam u Babci. Przeważały w nich czerwienie i niebieskości, a postacie dzieci przypominały mi bardziej lalki niż odwzorowanie dziewczynek czy chłopczyków.

Było mało "sielsko" jak dla mnie, więc dodałam jeszcze motywy łowickie. Nie do końca jestem zadowolona z efektu, nie wiem czy to nie "mezalians" łączyć takie motywy. Jak znów nabiorę dystansu, to pewnie popatrzę na to inaczej ;-)




Maszyna do szycia "Łucznik" wyprodukowana w Zakładach Metalowych im. Generała Waltera w Radomiu. Niestety nie wiem, w którym roku - być może późne lata 50.?


 Szycie na niej to poezja, mimo że szyje tylko ściegiem prostym. Jest jednak regulacja "gęstości" ściegu, czyli można ustawić odległości wbijania igły (5 poziomów) oraz funkcja cofania :-)


 Jedna z dwóch szufladek. Zamiast kluczyka pasuje... śrubokręt!


Tył maszyny


Tańcowała igła z nitką ;-)

10 komentarzy:

  1. Rany Tosia, jak zaczęłam czytać coś Ty chciała zrobić z tą maszyną to aż mi ciary przeszły! Szybko musiałam zescrollować na dół strony, żeby przekonać się, że maszyna tam dalej stoi :) Na szczęście! :)
    Metamorfoza całkiem udana! :) Mnie się podobają najbardziej motywy łowickie oczywiście :)
    W Nowym Domu na pewno wpasuje się idealnie!: )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-) Wiem, wiem - porwałam się z motyką na słońce :D

      Usuń
  2. Wiesz Tosiu Podziwiam to, że takim małym kosztem nadałaś nowy image tej maszynie. Ja mam w rodzinie podobne cudeńko, choć duuużo starsze, ale nigdy bym się nie odwazyła sama coś z nią robić. Swoja oddam do wyszukanego już profesjonalisty, choć juz wiem, że wydam fortunę :-(((, ale nic to!U mnie to tez pamiatka po babci, specjalista od zabytków już umówiony a ja zbieram kasę, bo chcę by moja maszyna nie była przerobiona ale dokładnie i wiernie odrestaurowana.
    Pozdrawiam i podziwiam Twoją odwage do podjęcia się takiej roboty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby moja maszyna była "z górnej półki" to pewnie też bym się nie odważyła i lepiej by było zainwestować w odrestaurowanie jej. A tak to ten "mój" model jest dość popularny ;-) No i wyszłam z założenia, że zawsze po mnie może ktoś "poprawić" bo "serca" samej maszyny nie tknęłam poza jej wyczyszczeniem :-).

      Usuń
  3. Witaj Tosiu wśród blogerek, ja sama nie dawno zaczynałam przygodę z blogiem, a już żyć bez niego nie mogę. Tak jak nie mogę doczekać się prezentacji Twoich kolejnych prac, bo po tym co pokazałaś już się zapowiada, że będą piękne.
    Pozdrawiam Dorota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo mi miło. Zrewanżowałam się odwiedzinkami :-) Aż wiosną zapachniało :-)

      Usuń
  4. Witaj Tosieńko! Trafiłam tu za sprawą Jarzębinki, która o Tobie wspomniała u siebie. Poczytałam sobie, pooglądałam, pojadłam oczami i zostaję tu na dłużej :) U mnie w domu był singer, ale wspomnienia związane z tego rodzaju maszyną mam takie jak Ty. Swoja drogą pięknie ją odrestaurowałaś :) Ja również jeszcze do niedawna marzyłam o swoim domku, a od dwóch lat w nim mieszkam! Budowaliśmy własnymi rękami i wspólnie a teraz ja, mężuś i synek razem ten domek tworzymy :) Nam została cała góra do wykonczenia, więc pewnie temat budowlanki pojawi się jeszcze zarówno u mnie jak i u Ciebie :) Pozdrawiam Cię serdecznie i zapraszam do zajrzenia do mnie na http://mojezyciepasjauslane.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję - "odrestaurowałam" to brzmi dumnie :-) Ja zawsze mówię, że ją "przerobiłam" ze średnim skutkiem, ale i tak jest lepiej jak było ;-) Z tą maszyną to przechodzę cyklicznie ambiwalencję uczuć...
      Dziękuję za zaproszenie - wpadłam na chwilkę podejrzeć domek ;-) ale niewiele zdjęć z wnętrz znalazłam... No, ale dom to nie tylko mury :-)
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Generał Walter... hmm, jak sobie przypomnę co nam w podstawówce o nim opowiadano i jak to się miało do rzeczywistości to nie mogę wyjść z podziwu, że propagandę ćwiczono na takich małych dzieciach... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie kiedyś maszyny do szycia były bardziej wyszukane. W sumie to stanowiły one wyposażenie mieszkań i komponowały się jako mebel. Oczywiście ich praca na przestrzeni lat się nie zmieniła i cały czas służą do zszywania materiałów https://ctnbee.com/pl/kolekcje/materialy-do-szycia/ w jedną całość. Tutaj ogranicza nas tylko wyobraźnia i ilość materiału do szycia.

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania :-) Z góry dziękuję za wszystkie wpisy :-)

zobacz także inne posty