poniedziałek, 30 czerwca 2014

szydełkowa serwetka

Jedna z moich ostatnich prac. Moja druga w życiu serwetka na szydełku :-) "Zwykły prosty wzór" jak to powiedziała moja babcia ;-) Wykonałam ją nieco grubszym kordonkiem, bo chciałam, aby była "mięsista". Myślę, że się nada do wielkanocnego koszyczka, a póki co - zdobi komodę :-)
Jak będę mieć więcej czasu i natchnienia, to chciałabym zrobić więcej podobnych serwetek i naszyć je na poduszki uszyte z lnu :-) Bardzo mi się podoba takie zestawienie.
Dziękuję za wzór Gryzońkowi :-)



Aria 5, 120 tex x 2, 100 g/425 m, kolor ecru



środa, 25 czerwca 2014

Dziadki klozetowe ;-)

Ostatnia Siłownia Twórcza na Turkusowym Hamaku, a właściwie praca, która zwyciężyła przypomniała mi o wyszywankach z "dziadkiem klozetowym", które wyszyłam w zeszłym roku. Myślałam, żeby je wykorzystać na Dzień Dziadka, ale jakoś się nie zdecydowałam, czy oby na pewno prezent będzie trafiony... I tak leżą, póki co, w szufladzie aż je jakoś przerobię na obrazki albo naszyję na jakieś dodatki łazienkowe.




Haft gobelinowy
Mulina: PND

niedziela, 22 czerwca 2014

Moje klimaty, cz. 2.

Chciałam wam pokazać płytki, jakie wybrałam do łazienki i kuchni do Naszego Patynowego Domku.
Przekopałam czeluście internetu i forum muratora, ale nie widziałam ich w żadnej aranżacji. Trudno mi uwierzyć, żeby tak klimatyczna seria była tak mało popularna. Do tego w przystępnej cenie ;-)

Może po prostu inwestorzy, którzy zdecydowali się na "Samarię Village" z serii DOMINO (Ceramika Tubądzin) nie chwalą się swoimi wnętrzami w sieci. Może też taki styl nieco wiejski nie jest modny, a jeśli już ktoś się na niego decyduje, to komponuje go np. przy użyciu... włoskich płytek ;-) Ileż widziałam pięknych wnętrz (kuchni, łazienki), a potem dotarłam do informacji, że płytki są włoskie. No cóż, teraz polskiej wsi szuka się za granicą ;-) Rozumiem jednak, że oferta polskich producentów jest mocno ograniczona, jeśli ktoś gustuje w takich retro, rustykalnych czy wiejskich klimatach.

Ja jednak "stawiam" na polską wieś i daję szansę polskim producentom ;-) Oby tylko się nie okazało, że półprodukty pochodzą np. z Chin :P

Tubądzin oferuje z serii "Samaria Village" zarówno płytki łazienkowe, jak i kuchenne :-) Dużym plusem jest utrzymanie tej samej faktury (struktura piaskowca), koloru (ścienne dostępne w 3 odcieniach, podłogowe w 2) i wymiarów w obu wariantach. Różne są tylko dekory.
Dzięki temu łatwo można utrzymać spójność wnętrz oraz zaoszczędzić na zakupie dodatkowych płytek (w razie pęknięcia lub doliczając zapas na ścinki).

Jak zobaczyłam to zdjęcie aranżacyjne (poniżej) to od razu mnie urzekło :-)
Wiadomo, że o wystroju wnętrz decydują też dodatki (drewniany regał, rama lustra i wiklinowy koszyczek), ale same płytki też idealnie wpasowały się w moją wizję :-)

Kiedyś pewnie nie zdecydowałabym się na beż, bo wydawał mi się mdły i nudny, ale wcale nie musi tak być.
Po pierwsze: dodatki. Można je wymienić i stworzyć inny styl wnętrza jeśli się nam znudzi, a poza tym, do beżu łatwo dobrać inny kolor ;-)
Po drugie: optycznie powiększa wnętrze, więc świetnie nadadzą się do małej łazienki.
Po trzecie: beżowe płytki są jak klasyka - moda minie, a one nie będą wyglądały na przestarzałe - są o krok za modą. Zawsze :-).

płytki łazienkowe samaria village

 Płytka 20 x 20 cm

Płytka dekoracyjna 20 x 5,7 cm

A tutaj z tej samej serii płytki kuchenne. Dekory mimo ograniczonej kolorystyki sprawiają nieco przytłaczające wrażenie, dlatego u mnie będą rozdzielone płytką bez dekoru (płytka z rysunkiem co druga).
Tylko nad kuchenką wykorzystam zamysł projektanta, czyli to, że dekory złożone razem łączą się w większą całość.

płytki kuchenne samaria village

Płytki kuchenne (dekory):
 chatka

 kurka

 zboże(?)

Strach na wróble


 Dekory kuchenne 20 x 20 cm

Zdjęcia pochodzą z: http://www.ceramika-domino.pl

sobota, 21 czerwca 2014

Moje klimaty

Uwielbiam drewno i cegłę :-)
Wydaje mi się, że to zestawienie idealnie pasuje do takich "wiejskich" klimatów.

Gdyby nasz domek powstał wcześniej, pewnie nie ziściłoby się moje marzenie o belkach stropowych i cegle na ścianie...
Nasz domek jest jak cud - nie sądziłam, że naprawdę to marzenie się kiedyś spełni i gdy na niego patrzę czasami czuję się jakbym oglądała dom kogoś innego, a nie nasz... Może dlatego przy każdej wizycie muszę sobie go podotykać ;-) :D

Belki stropowe

 Dla mnie zawsze będą "legarami", choć wiem, że to nie jest poprawna nazwa ;-)
Nie wiem jakim cudem udało mi się namówić męża na ich zakup i ściągnięcie ich z drugiego końca Polski...
Są to belki rozbiórkowe, pewnie z jakiejś stodoły jak to ocenił mąż ;-)
Mają urocze ślady po kornikach (ponoć wytrute, a belki są odkurzone ze 100-letniego kurzu) i w ogóle są tak pięknie stare, że nic tylko patrzeć ;-) Oczywiście jak ktoś lubi takie klimaty.
W tym właśnie problem, bo mój mąż nie za bardzo podziela mój entuzjazm w tej kwestii - wiem, że jeśli już "unudziłam" go na te belki, to wolałby "zwykłe", z nowego drewna albo jakiś zamiennik styropianowy :-/ (a najlepiej w ogóle ;-) ) i musi mnie bardzo kochać, że się na to zgodził, a potem jeszcze je zamontował...

Był to zwariowany pomysł, bo belki były zamówione "zdalnie", zapłacone, po czym oczekiwaliśmy na nie kilka miesięcy. Termin dostawy nieco się przedłużył i zaczęłam się denerwować, czy oby w ogóle do mnie dotrą, ale jednak logistycznie zorganizować transport na drugi koniec Polski to przecież jest wyzwanie...
Na szczęście właściciel firmy, w której je zamówiłam okazał się być uczciwy, odbierał każdy telefon i cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Służył też radą i indywidualnym podejściem do klienta.
Belki zamówione były w Regalii - mam nadzieję, że nie będzie to odebrane jako nachalna reklama, jeśli polecę tę stronę - jak dla mnie już samo jej oglądanie jej ucztą dla zmysłów :-)
Wielka szkoda, że nie mogę sobie pozwolić na takie wnętrze, jakie tam można obejrzeć, ale już i tak same legary to fragment Raju :-)


Belki jeszcze surowe:

 Tu po olejowaniu:

A tak po zamontowaniu. Widok od strony przedpokoju.
Ościeżnica również wykonana z belek rozbiórkowych, również zamówiona w Regalii, ręcznie ciosana ;-)

Ościeżnica była woskowana. Legary też takie miały być, ale cena wosku mnie przerosła (poza tym i tak nie był dostępny w miejscowych sklepach budowlanych). Na szczęście olej też dobrze się sprawdził.
Po olejowaniu (woskowaniu) rysunek drewna jest wyraźniejszy, drewno jest jakby "nawilżone" i odświeżone, a przy w dotyku jest jak naturalne drewno. Na pewno też olej lepiej się sprawdzi na zewnątrz, np. na tarasie (przypuszczam, że nie będzie się tak "odparzać" jak lakier). Nie jestem pewna tylko, czy zda egzamin na meblach ogrodowych (jeszcze takich nie posiadam i nie miałam okazji się przekonać ;-), mimo zapewnień wielu producentów.


Przy okazji kilka słów o cegle. Nasza ściana wymurowana została ze zwykłej cegły zakupionej w miejscowym składzie budowlanym (wcześniej odwiedziłam nawet cegielnię ;-)) tylko wybrałam taką mocniej wypaloną, żeby miała trochę ciemnych plamek i nie była marchewkowopomarańczowa ;-)
Oczywiście, najlepiej by było mieć cegłę ręcznie formowaną, np. hoffmanowską, ale koszty były zaporowe.
Lubię patrzeć na tę naszą cegłę, zwłaszcza na te fragmenty (krótka ścianka po prawej, która ograniczać będzie zabudowę kuchenną i lada), które wymurował mąż (a murarzem nie jest ;-) ).
Na stronie tytułowej mojego bloga w tle też jest nasza ściana z cegły ;-)
Będzie jeszcze fugowana (planuję wykorzystać w tym celu zaprawę do klinkieru, najlepiej kremową lub jasnobeżową) i zaimpregnowana (na pewno jak najmniej widocznym środkiem, bez połysku) i wtedy będzie jeszcze piękniejsza :-)
A po co to piszę - a po to właśnie, żeby pokazać wam, że niskim kosztem też można spełniać marzenia i że jak chcecie mieć ścianę z cegły a właśnie się budujecie, to nie dajcie sobie wmówić, że "lepiej jest ścianę wymurować z pustaków, otynkować, a potem obkleić cegiełkami" (czy to gipsowymi czy innym "wynalazkiem". No, chyba że obkleicie płytkami z prawdziwej ciętej cegły, ale po co mnożyć koszty? (Koszt zakupu pustaków, wynagrodzenie murarza, tynkarza, a potem jeszcze płacić za płytki i ich położenie lub "męczyć" się z tym samemu).
Jak tylko kochacie takie klimaty i chcecie mieć cegłę w domu to moim zdaniem - najprościej jest najlepiej! :-)
A jak się wam znudzi za 10-20 lat, to zawsze można ją (bez żalu) otynkować :P

Nasz dach

Z innych moich marzeń i klimatów, to dachówka (gdzie ja mogłam kiedyś marzyć o dachówce, zawsze myślałam, że jeśli w ogóle uda nam się stworzyć nasz domek, to będzie blacha ;-) "jak na kościele" - jak to nasi ceśle skomentowali, czyli marsylka (Koramic, ceglasta angoba).
W naszej najbliższej okolicy to jedyny domek z marsylką :-)

I moja duma - wycinane krokwie :-) Aż trudno uwierzyć, że panowie od dachu robili to pierwszy raz ;-)
Duże podziękowania szczególnie dla P. Andrzeja - nawet jak marudziłam, że kolor wyszedł za ciemny, to chłopaki przeszlifowali krokwie, żeby wyjaśniały nieco...


 Widok od spodu. Prawda, że nadbitka jest ładniejsze od podbitki? ;-)
 Dla zainteresowanych: nadbitka i krokwie są malowane Lazurą V33 kolor: dąb złocisty (czteroletnia ochrona)


wtorek, 10 czerwca 2014

"Dwoje dzieci z psem" - Tadeusz Makowski

To jedna z moich ulubionych prac. Dla mnie wyjątkowa.
Wzór opracowany na zamówienie na podstawie reprodukcji obrazu Tadeusza Makowskiego (różni się od oryginału kolorami).

Choć nie przepadam za kubizmem, tak przecież charakterystycznym dla Makowskiego, to kilka jego obrazów darzę sympatią. Często przedstawiał dzieci w scenach z życia wiejskiego - może dlatego, bo ciągnie mnie do wszystkiego co "rustykalne" i "wiejskie" ;-) - no, przynajmniej w odniesieniu do urządzania wnętrza, ciszy, spokoju i spotkań z Naturą :-)

"Dwoje dzieci z psem" to jakby obrazek moich dzieci - w czasie, kiedy go wyszywałam to jak wypisz, wymaluj moje córy :-) (pewnie podobieństwo przy tej kresce odkryje jeszcze niejeden rodzic ;-) ).




 Haft gobelinowy (półkrzyżyki)
Mulina PND (wg palety DMC)
 

A tak wygląda oryginał znajdujący się w Muzeum Narodowym w Warszawie:

Bzy

Może na zdjęciu tego tak nie widać, ale ten obrazek to feeria barw. Obrazek wyszyłam korzystając ze zbioru resztek muliny mojej mamy (niektóre są starsze ode mnie, ale jakość była super...) - jest to więc trochę "zbiór staroci", ale w tym dobrym znaczeniu :-). Wzór był czarno-biały (tzw. liczony) z kserówek (teraz to luksus korzystać z kolorowych wydruków) i pamiętam, że sporo wysiłku mnie kosztował i nawet prułam ze dwa małe fragmenty, bo mi kolor nie pasował... Polska mulina wtedy (a nie było to aż tak dawno przecież) nie była numerowana, a wzory nie zawierały dokładnego spisu kolorów (właśnie z numerami), a jedynie ogólne objaśnienia (brązowy jasny, brązowy ciemny itd.). "Schody" zaczynały się przy opisie "odcień łupku jasny" ;-)  Pamiętacie jeszcze tamte wzory? :-)





Obrazek trafił w ramach prezentu do Mamy Mojego Męża (na oprawę była zrzutka z rodzeństwem męża ;-) bo też pamiętam, że była droga) i choć w niektórych poglądach się różnimy, to muszę przyznać, że takie rękodzieło bardzo docenia :-) Poza tym wiem, że zawsze Jej się podobały obrazki (i lubi bzy ;-)), a niewiele ich ma - zresztą, nawet ten mąż wieszał pod nieobecność Taty, żeby nie widział, że "niszczy ściany" wiercąc dziurę pod kołek ;-)

piątek, 6 czerwca 2014

Metryczki

Niedawno obchodziliśmy Dzień Dziecka i pomyślałam, że to dobra okazja, aby pokazać wam metryczki :-)
To starsze prace, ale dla mnie i obdarowanych mają wartość sentymentalną ;-)



Dwie pierwsze to metryczki dla moich Żabek :-) Oczywiście, jak zwykle przekombinowałam i różnią się wielkością, typem kanwy i passe-portout :-/ Kiedy urodziła się starsza, dziubdziałam sobie na bardzo drobnej kanwie. Przy Reni już nie miałam tego "luksusu", a że mam fioła na punkcie sprawiedliwości, to chciałam, aby metryczki były podobnej wielkości. Wybrałam mniejszy wzór, ale kanwę z większymi krateczkami... Tu przekombinowałam po raz pierwszy.
Drugi "grzech" to to, że w punkcie oprawy nie było takiej samej ramki (była w innym kolorze) i Pani "namówiła mnie" na passe-portout. Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło, bo przecież chciałam, żeby metryczki były podobne...
Planuję zmienić oprawę tej mniejszej, żeby też miała passe-portout. Wtedy może proporcje obu będą zbliżone. Na przyszłość nie warto kombinować, tym bardziej, że do tej metryczki z króliczkiem były jeszcze dwa podobne wzory i byłaby seria. Wtedy jednak, przy dwójce małych dzieci i godzeniu opieki nad nimi z pracą i innymi obowiązkami nie widziałam dla siebie szans wyszyć większego wzoru niż tego misia. A przecież musiało być sprawiedliwie i nie do pomyślenia było dla mnie, żeby jedna córcia miała wyszytą metryczkę, a druga nie...
 P.S. Nie wiem dlaczego wyszyłam tak "oficjalnie" - Kinga, a nie np. Kinia. Wtedy chciałam, żeby za parę lat, jak podrośnie, nie wstydziła się wieszać tego obrazka u siebie w pokoju ;-)
 Przy Reni nie mieścił mi się napis równie "oficjalny" - Renata. Poza tym zawsze mówiliśmy "Renia" i mi nie pasowało...
Mam nadzieję, że moje córy jak podrosną, to nie będą miały takiego fioła na punkcie sprawiedliwości jak ja i nie będą miały żalu o te różnice (teraz myślę, że przesadzam z tymi podobieństwami, ale nigdy nie wiadomo jak to będą odbierać za parę lat ;-) ).

 Powyżej metryczka dla synka znajomych. Nie do wiary, że minęło prawie 6 lat...

A ta wyszyta gobelinem (dla chrześniaka męża ;-) ), a nie krzyżykami - trochę "na próbę" a trochę z braku czasu. Efekt wyszedł niezły - nawet gobelin równiej się układa niż krzyżyki. Minus za widoczne nitki na lewej stronie. Przyprasowałam je przed oprawą, ale w punkcie opraw chyba nigdy nie zwraca się uwagi na takie rzeczy (moja wina, mogłam je "przyszyć" a nie tylko przyprasować). Jak już jesteśmy przy oprawie, to warto dodać, że też często brzegi wyszywanki uciągają przy naciąganiu jej do ram. Dlatego też sama zaczęłam oprawiać swoje prace w ramki na zdjęcia. Jak to zrobić?
Świetny sposób podaje Penelopa na swoim blogu. Znajduje się tam kurs obrazkowy krok po kroku jak oprawić pracę :-) Polecam!

zobacz także inne posty