Może na zdjęciu tego tak nie widać, ale ten obrazek to feeria barw. Obrazek wyszyłam korzystając ze zbioru resztek muliny mojej mamy (niektóre są starsze ode mnie, ale jakość była super...) - jest to więc trochę "zbiór staroci", ale w tym dobrym znaczeniu :-). Wzór był czarno-biały (tzw. liczony) z kserówek (teraz to luksus korzystać z kolorowych wydruków) i pamiętam, że sporo wysiłku mnie kosztował i nawet prułam ze dwa małe fragmenty, bo mi kolor nie pasował... Polska mulina wtedy (a nie było to aż tak dawno przecież) nie była numerowana, a wzory nie zawierały dokładnego spisu kolorów (właśnie z numerami), a jedynie ogólne objaśnienia (brązowy jasny, brązowy ciemny itd.). "Schody" zaczynały się przy opisie "odcień łupku jasny" ;-) Pamiętacie jeszcze tamte wzory? :-)
Obrazek trafił w ramach prezentu do Mamy Mojego Męża (na oprawę była
zrzutka z rodzeństwem męża ;-) bo też pamiętam, że była droga) i choć w
niektórych poglądach się różnimy, to muszę przyznać, że takie rękodzieło
bardzo docenia :-) Poza tym wiem, że zawsze Jej się podobały obrazki (i
lubi bzy ;-)), a niewiele ich ma - zresztą, nawet ten mąż wieszał pod
nieobecność Taty, żeby nie widział, że "niszczy ściany" wiercąc dziurę
pod kołek ;-)
No Tosia, pięknie Ci te bzy wyszły, zupełnie jak prawdziwe. Muliny bez numerów pamiętam i nawet mam jeszcze ich sporo. Wykorzystuję je do drobnych haftów, gdzie nie muszę dokładnie trzymać się kolorystyki. Ale to takie były czasy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Dorota.